Splotę ze sobą spocone dłonie i ścisnę je tak mocno, że odpłynie z nich krew. Uspokoję się kilkoma głębokimi oddechami. Przymknę powieki i zmówię modlitwę, ostatnią samotną. Niezgrabnie wysiądę z czarnego auta ostrożnie stawiając kroki na nierównym chodniku. Pokonam kilka schodów ciągnąc za sobą ciężar śnieżnobiałego trenu. Organy zabrzmią najpiękniejszą z melodii. Marsz Mendelsona dosięgnie moich uszu i siłą woli powstrzymam łzy piekące pod powiekami. W mojej głowie zatańczy huragan, motyle rozfruną się po całej długości podbrzusza i pęknę, wybuchnę płaczem, a serce urośnie do rozmiarów arbuza. Obcasy białych pantofli echem rozniosą się po wnętrzu kościoła i wszystkie oczy skierują się na mnie. Ale ja nie zaszczycę ich nawet jednym, przelotnym spojrzeniem, będę zbyt zajęta błękitnymi tęczówkami z brązową plamką , które rozszerzą się w zachwycie. Wargi, które poznały każdy centymetr mojego ciała bezgłośnie wyszeptają, że jestem cudem, aniołem, ucieleśnieniem ideału. I właśnie tym wargom, tym tęczówkom i dłoniom, które zamknęły mój cały świat, przyrzeknę miłość, na dobre i na złe, w zdrowiu, w chorobie. Przed Bogiem i przed ludźmi, którzy nas kochają.
***
Od zawsze wiedziałam jak będzie wyglądać suknia moich marzeń. Miała być długa, biała i prosta, maksymalnie skromna. Skręcało mnie na myśl o różyczkach, diamencikach, cekinach i kryształkach. Dziś przeglądam katalogi, oferty i kolekcje i łzy cisną mi się do oczu, tyle piękna naraz! Zakochałam się w tiulu, koronce, nawet tandetnych zdobieniach. W trenach długich na dwa metry, rozpiętości godnej orlich skrzydeł i odcieniach beżu, o których nie miałam pojęcia. Mózg mi paruje, ot co !
A takie cudo zamówię na pewno: