Urodziła się siedemnastego kwietnia bieżącego roku . Urodziła się o godzinie 1:41 po osiemnastogodzinnych skurczach . Urodziła się ważąc zaledwie dwa i pół kilograma , mierząc tylko czterdzieści pięć centymetrów . Urodziła się w trzydziestym siódmym tygodniu ciąży . Urodziła się i ułożona na mojej piersi nie płakała przez dokładnie sześć sekund . Sześć sekund , które zdawały się wiecznością . Sześć sekund , które wytworzyły w mojej głowie wspomnienie każdej chwili od piątego września . I zapłakała . Głośno , tak głośno , że zapiekły mnie uszy . I miłość mieszana z niesamowitą ulgą zalała mnie po koniuszki palców . Moja córeczka , moja maleńka , słabiutka , krucha dziewczynka . Jak dziwnie było przyglądać się fioletowo sinym stópkom , podkurczonym paluszkom , powiekom opadającym ciężko na purpurowe policzki . Nasłuchiwałam jej oddechu i dziękowałam Bogu , że jest , że cała , że zdrowa , że tylko moja .
Drugie dziecko kocha się zupełnie inaczej . Nie mniej , nie bardziej , po prostu inaczej . Nieświadome uśmiechy nie wywołują palpitacji serca , bo to przecież tylko skurcz mięśni . Chwytanie kciuka w zaciśniętą piąstkę to odruch bezwarunkowy . Pierwsza kupka po pachy nie rozczula , a śmieszy do łez . A mimo to pierwszy świadomy uśmiech wywołał łzy . Tak samo wyczekany , tak samo upragniony .
Zapisuję w pamięci każdy dzień jej życia . Zapisuję w pamięci nieprzespane noce , noszenie na rękach , wtulanie główki w pierś , kolki , bóle brzucha , pierwszy katarek i liczbę kichnięć .
Widzę jak rośnie , widzę jak się zmienia , jak każdego dnia potrafi więcej , lepiej i mocniej . I kocham ją całą sobą , a przecież tak bardzo się bałam , że nie ma we mnie wystarczająco miłości .